Dzień 16: Capo D'argine -> Pistoia
Dzisiaj do pokonania były góry. Od rana jechało się ciężko. W miarę szybko dojechaliśmy do Bolonii, zahaczając o centrum. Zmieniłam trochę zdanie, co do rowerowych Włoch - w Bolonii eleganckie ścieżki i parkingi rowerowe, zapełnione po brzegi bicyklami. Uzupełniliśmy wodę przy fontannie, a potem ruszyliśmy w kierunku Pistoi. Po drodze jeszcze znalazł się nasz ulubiony Lidl, więc zrobiliśmy zakupy na drogę. Było już gorąco. Jechało się tak źle, że cały czas miałam wrażenie, że jadę na flaku. Kilka butelek wody, które trzeba było wieść ze sobą na pewno nie pomagały. Co chwilę robiliśmy postoje na wodę, a przed 14:00 stanęliśmy na dłużej, bo po prostu nie dało się jechać. Ukrop niesamowity. Przeczekaliśmy pod drzewem ponad godzinę.Później ruszyliśmy dalej, ale niedługo potem znaleźliśmy rzekę z czystą wodą. więc zjechaliśmy z ulicy, żeby się wykąpać, zrobić pranie i zjeść obiad. . Niesamowicie dobre uczucie zanurzyć nogi w ciepłej wodzie. Trochę nam się zeszło, ale było tam tak ładnie, że bardzo przyjemnie się tam odpoczywałoPostanowiliśmy, że dzisiaj jedziemy w nocy, żeby dojechać do Pistoi i mieć góry za sobą. Tak też zrobiliśmy. Musieliśmy przejechać przez kilka tuneli - jeden miał aż 2 km długości i brak pobocza, więc było trochę niebezpiecznie. Cały czas jechaliśmy pod górę. W sumie wyszło prawie trzy godziny nieustannej wspinaczki rowerowej, ale jechało się wyśmienicie. Trzeba było wcześniej wpaść na genialny pomysł, jakim jest jazda nocna. W dzień przy takich temperaturach, jakie teraz są, nie byłoby szans wjechać na górę. A tak wjeżdżało się całkiem sprawnie (średnia prędkość to pewnie około 10 km na godzinę). Trochę momentami było strasznie, bo ciemnica straszna i pewnie sporo ładnych widoków nas ominęło, ale zdecydowanie warto było jechać w nocy. Na końcu wspinaczki znowu był tunel, a potem już cały czas w dół. I tu znowu minus, bo w dzień można by było śmigać, a w nocy trzeba było uważać, więc ręka bolała od trzymania hamulca. Po kilku kilometrach widać było miastom całe oświetlone. Super.A potem znowu w dół. I tak w sumie przez 15 km. Zajechaliśmy na stację kolejową, bo tam mieliśmy ochotę się przekimać, ale stacja była czynna tylko do 21-wszej. Pojechaliśmy więc do McDonalda. Na dworze były ławki, więc tam się zainstalowaliśmy. Podłączyliśmy sobie telefony do prądu. Marcin ułożył się do spania, a ja czuwałam. Potem była zmiana. Niestety ja sobie nie pospałam, bo miałam to szczęście, że położyłam się tuż obok zraszaczy wody, które wkrótce się aktywowały.
Przejechany dystans: 120km (1346km ogółem)