Dziennik







Dzień 11: Lubljana -> Logatec

Mimo, że daliśmy sobie czas na wyspanie do 10:00 to obudziłam się jak co dzień o 4. Jak już zasnęłam, to za chwilę zbudziły mnie odgłosy z kuchni, które wydawała dziwna pani z pokoju zza ściany. Nie wspominałam chyba wczoraj, że za każdym razem kiedy przychodziła obok, patrzyła się na mnie tak, jakby chciała mnie zabić. Marcina już nie. Nikt mnie chyba jeszcze nie przeraził tak wzrokiem. W nocy było tak gorąco i duszno, że myślałam, że umrę, ale bałam się wyjść do kuchni, bo straszna pani czycha. Wstaliśmy po 9:00. Skoczyliśmy do sklepu po bułki i rogalika do kawy. Po śniadaniu przyszedł pan manager i delikatnie kazał się nam wynosić, bo była już prawie 12:00. Spakowaliśmy się jak najszybciej mogliśmy i pojechaliśmy na ul Zidarską. Ogólnie jeśli chodzi o hostel, to jedynym plusem była lokalizacja. Nie czuliśmy się w nim za dobrze. Na Zidarskiej był sklep z suwenirami, gdzie kupiliśmy po magnesiku, a potem pojechaliśmy nad rzekę na drzemkę.

Posłuchaliśmy sobie Cheta Bakera, a następnie udaliśmy się na ulicę Krakowską i dalej na wylotówkę Lubliany.

Jechało się okropnie źle, bo było upalnie i bardzo duszno, a do tego wiał wiatr. Zrobiliśmy mały dystans, ale wyjechaliśmy też bardzo późno, bo plan był taki, żeby odpocząć.Rozbiliśmy się pod drzewem na strzeżonej polanie z nadzieją, że nikt nas nie przegoni. Kolacja wyszła wyśmienita: makaron z czerwonym pesto, mozzarellą, a do tego winko.

Przejechany dystans: 27km (803km ogółem)






Copyright © 2017 Rowerem na Korsykę. All rights reserved.