Dzień 8: Szakony -> Oriszentpeter
Planowany na 6:00 rano wyjazd przesunął się tylko o jakieś 3 godziny (komu się śpieszy kiedy obok stoi budynek z prysznicami i ciepłą wodą - nie wiadomo kiedy znów spotka nas takie szczęście). Śniadanko, kawka i fotka z kempingu i w drogę.
Od rana jechało się bardzo źle, bo podobnie jak poprzedniego dnia asfalt był tak stopiony od słońca, że nawet jadąc z góry rower hamował. Udało się jednak jakoś doczołgać do Shamothely. Ja byłam oczywiście uradowana, bo złapałam wifi, więc mogłam w końcu posprawdzać, co się na świecie dzieje. Potem objechaliśmy rynek w poszukiwaniu knajpy ale bez rezultatu. Kupiliśmy za po magnesiku. Przed punktem informacyjnym zaczepił nas starszy pan na rowerze, który zaczął mówić do nas po niemiecku. My na to "sorry, we don't understand", ale to nie wzruszyło pana austriaka z[G?]. I dobrze. Gadaliśmy z pół godziny - on po swojemu, my po swojemu. Opowiadał o córce, która jest sędzina, o swojej pracy i życiu emeryta.
Potem w internecie znaleźliśmy addres fajnej knajpki, w której wypiliśmy piwko i zjedliśmy dobre jedzonko. zadzwoniliśmy do siostry na skypa korzystając z darmowego wifi, a następnie ruszyliśmy w dalszą drogę. Mimo okropnego upału jechało się całkiem nieźle. zajechaliśmy prawie pod samą granicę węgiersko-słoweńska. Tam znaleźliśmy ładną łąkę na nocleg. zabawa się skończyła. Jutro Słowenia i góry.
Przejechany dystans: 84km (623km ogółem)