Dzień 14: Eraclea Mare -> Cantarana
W nocy aż alatm rowerowy zawył z tego wiatru. Marcin mnie zbudził, bo wokół naszego kempingu jeździła plażowa straż porządkowa.
Wyjechaliśmy bez śniadania. Do Wenecji zostało jakieś 50 km. Przed samą Wenecją spotkaliśmy polską rodzinę, która też miała plan jechać do Wenecji po moście, ale ponoć są jakieś roboty drogowe i ciasno, a z dzieckiem to już w ogóle niebezpiecznie. A my pojechaliśmy i nie było większych utrudnień.
W samej Wenecji za to absolutnie nie da się jeździć rowerem, bo wszędzie są schody i nie ma kładek dla rowerów. Postanowiliśmy, że Marcin zostaje na piwo i pilnuje rowerów, a ja idę pozwiedzać. Pięknie tu, ale potrzebowałabym chyba z tydzień, żeby móc powiedzieć, że zwiedziłam Wenecję - wszędzie fajne sklepiki i restauracje. Można chodzić i chodzić, zwłaszcza po ciasnych, klimatycznych uliczkach.
Przed wyjazdem zaczepiła nas jeszcze para, która też jeździ rowerami po świecie. My kupiliśmy po magnesie i ruszyliśmy dalej. Żeby stamtąd wyjechać trzeba stracić mnóstwo nerwów. Nie ma ścieżek rowerowych i chodników, więc trzeba było jechać po głównej drodze wielopasmowej i uważać żeby jakiś wariat (których jest tu nie mało) cię nie rozjechał. Jak już udało się stamtąd wyjechać (dzięki pomocy napotkanego Rosjanina) było trochę lepiej ale i tak jechaliśmy ruchliwą drogą, gdzie ciągle wyprzedzały nas tiry. Nie mieliśmy już dużo siły tego dnia, więc po 19-stej zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Ale tych nie było za wiele, raczej bardzo mało. Zauważyłam spore pole kukurydzy, na które zjechaliśmy. Rozbyliśmy namioty na drodze, a chwilę potem przyjechał właścicel pola. Nie miał nic przeciwko żebyśmy sobie tam spali, powiedział tylko żebyśmy nie podchodzili do maszyn. Spoko. Na kolację tradycyjnie makaron oraz herbata, której nawet nie zdążyłam wypić, bo padłam jak mucha. Przebudziłam się po północy i zobaczyłam SMS od Marleny, że zaraz padnie na zawał, bo nie zameldowałem się, tak jak co dzień.
Przejechany dystans: 106km (1116km ogółem)