Dzień 7: Dunakiliti -> Szakony
Znowu nie udało nam się wstać o 4:00. Po spakowaniu wróciliśmy do miejsca z hydrantem, żeby spokojnie zjeść śniadanie przy stole, jak ludzie.
Przeanalizowaliśmy trasę i stwierdziliśmy, że nie jedziemy nad Balaton, bo wtedy nie byłoby szans dojechać na korsykę przed 20-stym (więc nie zobaczylibyśmy się już z Andzią i Krzysiem). Wróciliśmy więc parę kilometrów do miasteczka, z którego wybiegała droga na Austrię. Nie napisałam jeszcze, że znowu upał od rana. Około południa wjechaliśmy do Austrii. Przejechaliśmy kilka miejscowości by z powrotem wrócić do Węgier.
Temperatura była już nie do wytrzymania, więc znaleźliśmy sklep, a potem miejsce z kawałkiem cienia żeby zrobić siestę. Marcin zrobił serwis mojego roweru, zjedliśmy po kanapce. Siedzieliśmy przy alejce, gdzie kręciło się sporo osób i prawie każdy z uśmiechem mówił nam "dzień dobry". Jedna pani nawet podeszła do nas żeby zapytać czy nie potrzebujemy w czymś pomocy. Potem ruszyliśmy dalej w kierunku Shambotelhy. Po drodze znaleźliśmy fajny pałacyk.
Przeszliśmy sobie dookoła (prawie bo pod koniec pan z ochrony nas wygonił, ale w bardzo kulturalny sposób, bo nie można tam wchodzić z rowerami). Do Shambothey nie dojechaliśmy, bo postanowiliśmy zajechać do napotkanego po drodze pola campingowego (tego dnia przekroczyliśmy dystans 500 kilometrów, więc można powiedzieć że należało się nam). Na wejściu przywitały nas, a raczej zaatakowały, dwa miniaturowe pieski, a potem ich właścicielka (chyba Austriaczka). Na nasze szczęście znała parę słów po angielsku, więc pomogła nam dogadać się z właścicielem campingu, który z kolei po angielsku nic nie kumał. Utargowaliśmy cenę 11€ za dwa namioty, ale w sumie po takim wysiłku możliwość wzięcia normalnego prysznica to rzecz bezcenna. Do tego można było podładować telefony i powerbanki, które były już na wykończeniu. Na obiad zrobiliśmy rozgotowane spaghetti ze zbyt rzadkim sosem pomidorowym, do tego wołowina z puszki... A potem uraczyliśmy się "500 kilometrowym" winkiem za tysiaka (ale forintów), po czym padliśmy jak muchy.
Przejechany dystans: 95km (539km ogółem)