Dzień 10: Zgornja Hajdina -> Lubljana
Noc była bardzo ciepła. Zasnęłam w koszulce bez do picia herbaty, którą później w nocy wylałam na siebie. Obudziłam się słysząc niedaleko jakieś strzały, ale po zastanowieniu stwierdziłam, że to fajerwerki i poszłam spać dalej. Wstaliśmy o 5:10. Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo ciężki, dużo pod górę.
Ze względu na kolano nawet nie próbowałam wjeżdżać na te bardzo strome, tylko sobie na nie wchodziłam, a to wcale nie jest prosta sprawa, gdy masz na rowerze 4 ciężkie sakwy, bolącą kostkę i temperaturę powietrza bliska 40 stopni. Najgorsze jednak było kolano. Po którejś z kolei górze stwierdziliśmy, że jak uda się dojechać do Celje to wsiadamy tam w pociąg do Lubliany, omijając tym samym najwyższe pasmo gór, które mielibyśmy pokonać. O 12:00 zrobił się taki żar, że brakowało powietrza.
Schowaliśmy się na chwilę w cieniu. W tym czasie Mateusz znalazł nam rozkład pociągów, więc wiedzieliśmy, ile czasu mieliśmy na przejechanie pozostałych do Celje 20 km. Trzeba było ruszać mimo opału, bo po górach 20 kilometrów to dużo. Na szczęście zostało nam tylko 2 podjazdy, a potem było już cały czas w dół. Po 14:00 byliśmy już w okolicach Slovenijskich żelaznic, czyli kolei.
Poszliśmy na imieninowe piwo do baru, który wkazał nam napotkany rowerzysta. Dobre piwo i dobra muzyka, aż szkoda było opuszczać to miejsce. Na stacji przytrafiło się nam coś, co w Polsce jest nieosiągalne. Pracownik stacji poszedł po klucz i otworzył specjalnie dla nas przejście, żebyśmy nie musieli męczyć się z rowerami.
Pociąg był opóźniony. Mieliśmy przesiadkę w Zidani Most. Tam poczekał (znowu na nas) pociąg do Lubliany. W stolicy duszno. Mieliśmy nadzieję, że będzie burza, ale nic z tego. Pokręciliśmy się po mieście, wzięliśmy udział w happeningu w którym nie wiadomo, o co chodziło, wstąpiliśmy do sklepu z suwenirami, a potem pojechaliśmy do hostelu, który znalazła nam Ela.
Hostel nazywał się Dragondoss i znajdował się na starym mieście, więc nie trzeba było się nigdzie tłuc, żeby wyjść na piwo (dodam, że Irish Pub był w drzwiach obok). Pani w recepcji nie mówiła po angielsku, ale Marcin dogadał się przez telefon z właścicielem. Dostaliśmy nasz pokój za 36€, więc chyba nienajgorzej. Zrobiliśmy pranie za 5€, ale nie było warto, bo nie wybrało się wcale. Potem ruszyliśmy na miasto. Fajnie było wyjść wykąpanym i w normalnych ciuchach. Zamówiliśmy sobie po palonym porterze, zjedliśmy bardzo smaczne Friksy(takie słoweńskie wrapy) i skończyliśmy wędrówkę oczywiście we wspomnianym Irish pubie.
Dwa piwa zmiotły nas po całości. Pora spać (w normalnym łóżku). Muszę przyznać że Lubljana to chyba najpiękniejsze miasto w jakim byłam do tej pory. Przynajmniej takie zrobiło na mnie wrażenie.
Przejechany dystans: 65km (776km ogółem) + pocigiem ok. 80km